The Summit TimesTHE SUMMIT TIMES


TST, Vol. 6, No. 18-19/1998

GDZIE JESTES BLONDYNECZKO Z ASHCHABADU

Kazdego dnia do redakcji programu telewizyjnego "Ktokolwiek widzial, ktokolwiek wieŠ" listonosz przynosi kilka listów. Nadawcy prosza o pomoc w odnalezieniu bliskiej osoby. Blagaja o mala wzmianke w audycji. Prosza zeby powiedziec, ze kochaja syna, niech wraca. Matka prosi by przekazac zaginionej córce, ze moze wrócic, wszystko sie jakos ulozy. Zrozpaczona zona prosi meza o powrót do domu. Nie radzi sobie z gromada dzieci. Zaginal starszy pan - moze ktos go widzial na dworcu, moze jest w szpitalu, lub w przytulku. Ktos inny szuka matki, siostry lub, po prostu, znajomych sprzed lat. Po audycji przychodzi od 25 do 60 listów. Prawie kazdy z nich to nowa sprawa. Tych nie zalatwionych jest prawie pól tysiaca. Dopiero od kilku lat na antenie programu pierwszego publicznej telewizji polskiej (TVP) umozliwiamy ludziom poszukiwanie bliskich. A juz dzieki programowi do domów wrócilo wiele osób. Kilkoro dalo znak zycia. Jeszcze innym umozliwiono pierwsze, po z góra dwudziestu latach, spotkanie. Blizniaczki rozdzielone we wczesnym dziecinstwie, dzieki nam stanowia znów rodzine. Zapomniany w przytulku mezczyzna po 54 latach zostal odnaleziony przez rodzenstwo.
W Polsce kazdego roku nie odnajduje sie ponad póltora tysiaca osób. Najbardziej zal dzieci, 10 i 14-to latków. Czesto gina one bez zadnego sladu, bez zadnej informacji. Nie pomagaja wrózbici. Zdeterminowane rodziny poszukuja gdzie sie da i jak sie da. Bez rezultatu. Kamien w wode. Audycja w telewizji jest dla nich ostatnia deska ratunku. Rzadziej - uspokojeniem sumienia. "Ktokolwiek widzial, ktokolwiek wie..." pomaga takze ludziom, którzy utracili kontakt z bliskimi w wyniku zdarzen losowych, na przyklad, w czasie wojny.

Slady prowadza do San Francisco
W programie emitowanym w sierpniu 1997 roku pani Helena Szerkus poszukiwala córki, Stefanii Krawczyszyn, z która utracila kontakt podczas okupacji. Przed wojna mieszkali w okolicach Lwowa. Po najezdzie wojsk sowieckich rozpoczely sie jej nieszczescia. Cala rodzine wywiezli do obozu w Krasnojarskim Kraju. Po dwóch latach opuszczaja obóz. Próbuja dostac sie do organizujacej sie Armii Polskiej. W drodze, na stacji kolejowej w Nowosibirsku, przepadl bez wiesci jej maz.
Pani Helena dociera z córka do Aszchabadu. To byl rok 1942. Dziecko ma juz cztery latka. Ludzie namawiaja ja do pozostawienia córeczki w polskim sierocincu. Bedzie miala dobrze, jedzenie i wygody. Bedzie sie uczyc. Zostawia wiec córke a sama, poniewaz jest bez dokumentów, musi opuscic Aszchabad. To strefa przygraniczna i obco-krajowcom bez dokumentów w takim miejscu przebywac nie bylo wolno. Osiedla sie kilkaset kilometrów od Aszchabadu, w miejscowosci Mary. Rosjanie obiecuja dokumenty za cene zmiany obywatelstwa. Nie zgadza sie, wiec wtracaja ja do wiezienia. Gdy wrócila po kilku tygodniach - sierocinca juz nie bylo. Dziecka tez. Najpierw zaginiony maz, a teraz dziecko - tyle nieszczesc.
Do Polski pani Helena wrócila dopiero w czterdziestym szóstym roku. Nie miala ze soba niczego. Przyjechala tak jak stala. Zalozyla rodzine. Nie próbowala szukac. Wtedy nawet nie wiedziala gdzie zaczac poszukiwania. Tylko czasami myslalaŠ Dopiero ten telefon. To bylo jakby przebudzenie z ciezkiego snu. Chyba gdzies w styczniu 1997, jakas kobieta zadzwonila z pytaniem o adres. Odpowiedziala, ze pomylka. Nie ten adres. Wówczas, kobiecy glos w sluchawce odpowiedzial z silnym akcentem wschodnim "Ojeeej". Tak mówia tylko ludzie ze Lwowa. Pani Helenie wydawalo sieŠ Dlaczego nie spytala kogo szuka? To na pewno byla jej córka - tak myslala przez kilka dni i nocy. Dlatego napisala do redakcji programu "Ktokolwiek widzial, ktokolwiek wieŠ" Ciezko mówic osiemdziesiecioletniej dzis kobiecie o tym co ja w zyciu spotkalo.

Po audycji przyszlo sporo listów z calej Polski i nie tylko. Pisaly kobiety, którym sie wydawalo, ze ich los jest losem córki pani Heleny. Nie byl. Szukalismy w Londynie, w Instytucie Sikorskiego - bez sladu. Nie maja informacji co sie dalej dzialo z dziecmi, tym bardziej kim sa one dzis. Pewna kobieta, która spedzila dziecinstwo w sierocincu w Aszchabadzie poinformowala nas, ze Stefania Krawczyszyn jest na liscie polskich dzieci w Isfahanie (Persja). To wazny slad. Kto wie czy nie najwazniejszy. Inna kobieta, która tez jako dziecko byla w sierocincu podpowiedziala, ze jezeli po dziecko nikt z rodziców badz opiekunów sie nie zglosil - zapisywano je na liste sierot. Sieroty z Isfahanu wywieziono do Nowej Zelandii. Bylo ich ponad 700. Przygarneli je w listopadzie 1944 roku dobrzy ludzie w Pahiatua. Byla wsród nich Stefania Krawczyszyn.
Pytalismy Ambasade Polska w Wellington o to, czy moze ktos ja znal lub zna. Przyszla depesza informujaca, iz Stefania Krawczyszyn juz nie mieszka w Nowej Zelandii. W polowie lat szescdziesiatych wyjechala do Stanów Zjednoczonych, juz jako dorosla kobieta. Podobno jest teraz w Kalifornii. Wkrótce Ambasada nadeslala nowa wiadomosc, ze pani Stefania wyszla za maz za Waltera Rotha, a pózniej rozwiodla sie. W malzenstwie nie bylo dzieci.

Z tego samego zródla dostajemy dokladny adres, gdzies w San Francisco. Kto tam pojedzie i to sprawdzi. Gdzie jest Stefania? Czy zyje? Czy nadal jest blondynka? Teraz ma okolo szesc-dziesieciu lat. Ktos podobno zestawil w Ameryce liste dzieci, które przebyly droge od Syberii, przez sierocince polskie w Persji, Indiach, Nowej Zelandii, Afryce i Ameryce Poludniowej. Kto nia dysponuje, kto utrzymuje kontakty z tymi niegdys dziecmi, a dzis juz doroslymi osobami. Pomózcie. Matce i nam. Gdzie jestes Stefanio Krawczyszyn - blondyneczko z Aszchabadu?

Andrzej Minko
_______________________________________________________________________________
Andrzej Minko jest wspólautorem i producentem programu "Ktokolwiek widzial, ktokolwiek wieŠ"
____________________
Wszelkie informacje prosimy przesylac pod adresem:
"Ktokolwiek widzial, ktokolwiek wieŠ"
00­957 Warszawa 36
P.O. Box 32
tel.: 48. 22 651-10-35
fax.: 48. 39 12 12 08
e-mail:ktowie@soho-online.com
 


TST, Vol. 6, No. 18-19/1998


The Summit Times


Salski@dnai.com

© Copyright 1998 by Andrzej M. Salski