The Summit TimesTHE SUMMIT TIMES


TST, Vol. 8, Issue No. 22-23/2000

Miejsce Polonii rzad RP widzi tam, gdzie chcialby je wyznaczyc

Nie po drodze mi z prezesem Moskalem
    Nie ma zreszta zadnego powodu, by mialo byc inaczej; od prezesa oddziela ode mnie caly Pacyfik, dobrze ponad dwadziescia lat roznicy wieku, inne doswiadczenie zyciowe, oraz calkiem inny sposob widzenia swiata. Prezes Moskal i ja, ponad wszelka watpliwosc, zamieszkujemy zupelnie inne planety. Nad moja nie unosza sie przez siedem dni w tygodniu ponure, czarne chmury zydowskiego spisku. W moim swiecie nikt nie zniewaza czcigodnych nestorow walki o niepodleglosc Polski. Nikt tam dla wlasnych celow nie oskarza o kolaboracje z okupantem osob, ktore moi swietej pamieci Rodzice - oboje zolnierze AK, uczestnicy Powstania Warszawskiego, wiezniowie niemieckich obozow jenieckich po upadku Powstania - do konca zycia mieli za zyjace pomniki i wyrazali sie o nich wylacznie z najwyzszym szacunkiem.
    Niemniej, choc mi z prezesem Moskalem calkiem nie po drodze, to Bóg z nim i krzyzyk na droge. Kazdy ma prawo taka droga w zyciu podazac, jak sam uwaza, bez interwencji "regulirowszczykow". Gdyby nie wysilki komunistycznych stójkowych PRL, domagajacych sie z naciskiem, bym szczerze kochal panstwo i na kazdy jego gwizdek podazal, z usmiechem na ustach, jedynie sluszna droga do socjalizmu, pewnie nie bylbym dzisiaj emigrantem. Tu gdzie mieszkam, nikt niczego takiego domagac sie ode mnie nie moze, ale alergia na koncepty "jedynej slusznosci" i "niepodwazalnej racji" zostala, i pewnie juz mi do konca zycia na odleglej ziemi australijskiej zostanie.
    Prawo prezesa Moskala do wyglaszania publicznie takich pogladow, jakie mu slina na jezyk przyniesie, chronione jest pierwsza poprawka do Konstytucji Stanow Zjednoczonych, nawet jesli prezes Moskal niekoniecznie wie, co mowi. Albo wie, ale nie ma racji. Wiedza i racja nie maja tu nic do rzeczy. Amerykanscy konstytucjonalisci zagwarantowali prezesowi bezwarunkowe prawo do swobodnego wyrazenia swego zdania. I bardzo dobrze. Nie ma bowiem wolnosci warunkowej, wolnosci polskiej, amerykanskiej, katolickiej, zydowskiej, prywatnej czy rzadowej. Wolnosc jest jedna, i albo jest, albo jej nie ma.
    Co sie dobitnie okazuje, gdy zapoznac sie z wypowiedziami prezesa Edwarda Moskala i premiera RP Jerzego Buzka na otwarciu Zjazdu Polonii.

Dla wladz RP Polonia jest tylko petentem
Na proste stwierdzenie faktu, ze Rzeczpospolita Polska traktuje Polonie jako podleglego sobie petenta; jako przedmiot, nie podmiot, polityki panstwa, premier Jerzy Buzek odpowiedzial bez mrugniecia okiem, ze o ile ktos ma wobec wladz RP jakies konkretne pretensje lub zarzuty, to nalezy je wymienic. Premier, jednym slowem, "idzie w zaparte". Nie wie, nie slyszal, nic sie nie stalo, o zadnych zarzutach, zadnych konkretach, nic mu nie wiadomo, i w ogole o co tym wszystkim warcholom chodzi?
Niezaleznie od reputacji prezesa Moskala, jaka by ona u kogo nie byla, riposta pana premiera Buzka stanowi sama w sobie dostateczny dowod, ze postawiony wladzom Rzeczypospolitej zarzut najglebszej pogardy dla Polonii, oraz prob jednostronnego dyktowania, jakie maja byc stosunki kraju z kilkunastoma milionami Polakow stale zamieszkalych poza granicami RP, jest nie tylko prawdziwy, ale i gleboko uzasadniony. Uderz w stol, a nozyce beda udawac, ze nie wiedza o co chodzi.
Do premiera nie dotarlo, jak widac, ani slowo z ponad dwuletniej fali oburzenia Polonii na represyjny charakter nowej ustawy o obywatelstwie polskim, jaka jego rzad skierowal w 1999 roku pod obrady Sejmu. Proponowana ustawa odcina od Polski kazdego, kto nie podporzadkuje sie takiemu standardowi traktowania przez panstwo polskie, jaki mu klasa urzednicza Najjasniejszej Rzeczypospolitej w swojej bezgranicznej laskawosci wyznaczyc raczy. Jakby tego bylo malo, kazdemu, kto sie do (dowolnych w zasadzie) zyczen polskiej klasy urzedniczej nie zastosuje, proponowana ustawa grozi niewypuszczeniem z Polski do domu, czyli uwiezieniem w granicach RP do czasu spelnienia zyczen urzednikow, a w konsekwencji mozliwoscia ruiny owocow pracy calego zycia w kraju osiedlenia.

U nas madry nie bedziesz
Furda, ze dobrze znany z autopsji kazdemu mieszkancowi Polski krajowy standard urzedowy opiera sie na zabójczej mieszaninie zawisci, msciwosci, chciwosci, bezczelnosci, chamstwa, korupcji i samowoli, aplikowanej petentowi przez urzednika w warunkach nieskonczenie elastycznego prawa, ktore zapewnia, ze w Polsce panstwo ma zawsze racje - nawet wtedy, gdy w oczywisty sposob nie ma racji. Panuje zreszta w tej mierze perwersyjna rownosc: tak samo zle traktuje sie w Polsce kazdego, niekoniecznie z zagranicy, kto jest nie dosc pokorny. Albo, co gorsza, kto wbudza w polskim urzedniku podejrzenie, ze za dobrze mu sie wiedzie - wiec trzeba mu natychmiast pokazac, kto rzadzi, zeby nie byl taki madry. "U nas taki madry nie bedziesz!" to nadal bojowe zawolanie polskiego referenta.
Panstwo prawa opiera sie, miedzy innymi, na tak formalnym jak i faktycznym rownouprawnieniu podmiotow wobec obowiazujacego prawa. Tyle, ze obywatel nie jest w Polsce podmiotem prawa. Podmiotem systemu prawnego jest nadal panstwo, obywatel jest przedmiotem, ktorym panstwo zarzadza. Polska jest dzis panstwem prawa tylko na tyle, na ile dogadza to panstwu i jego urzednikom. Pomimo uplywu 11 lat od fundamentalnej jakoby zmiany ustroju, stosunki panstwo-obywatel w Polsce zastygly w czasie gdzies w okolicach roku smierci Stalina - 1953.
Na poczatku XXI wieku, prawa ma w Polsce przede wszystkim panstwo. Obywatel ma przede wszystkim obowiazki. Praw obywatela panstwo przestrzega tylko na tyle, na ile panstwu jest z tym wygodnie. O wlasna wygode panstwo natomiast dba w pierwszym rzedzie, bez zbednych legalistycznych ograniczen. Panstwo argumentuje przy tym, ze obywatele powinni byc zadowoleni, ze im w ogole jakies prawa z panstwowego stolu czasem spadna.
Wszak nie tak dawno jeszcze o polski paszport bylo trudno, a dzis jest latwiej, wiec o co chodzi, wszak jest postep?!
Panstwowy ZUS przejal skladki emerytalne podatnikow i wydal je na wlasne potrzeby, zamiast przekazac je funduszom emerytalnym do zainwestowania? No to co z tego, przeciez technicznie rzecz biorac ustawa mu na to pozwala, wiec o co chodzi?! Sejm podjal decyzje o wydatkowaniu publicznych pieniedzy poza uchwalonym budzetem panstwa - czego wyraznie zakazuje mu Konstytucja? No to co z tego, przeciez mieli pilna potrzebe, wiec o co chodzi?! Panstwo jest bardzo wyrozumiale dla siebie, gdy chodzi o lekcewazenie wlasnego prawa, z wlasna Konstytucja wlacznie. W stosunku do obywateli, panstwo jest znacznie bardziej rygorystyczne.

Rzeczpospolita kontrolujaca i pulapka paszportowa
Panstwo uwaza, ze w kazdej chwili musi wiedziec wszystko o wszystkich. Utrzymuje w tym celu system meldunkowy, zorganizowany wedlug ustawy wymyslonej w 1953 roku jako narzedzie komunistycznego nadzoru nad obywatelami. Wpisuje bez wiedzy i zgody zainteresowanych dane osobowe Polakow do bazy danych PESEL, utworzonej zarzadzeniem ministra spraw wewnetrznych PRL. Baza danych PESEL przez pierwsze 15 lat swego istnienia dzialala calkowicie pozaprawnie; jej istnienie zostalo dopiero bardzo niedawno zalegalizowane przy pomocy pospiesznej i niechlujnej poprawki ustawodawczej. Teoretycznie sluzaca ewidencji ludnosci baza danych PESEL byla, calkowicie bezprawnie, wykorzystywana jako podstawa "pulapki paszportowej" na lotnisku Okecie. "Pulapke" podobno chwilowo zawieszono, ale panstwo nadal wydaje tajne instrukcje swoim straznikom granicznym, by odpytywali podroznych na polskich lotniskach - a dokad, a po co, a ktoredy, a kiedy wroca? Wszystkie te pytania sa calkowicie bezprawne - jedyna legalna funkcja Strazy Granicznej na Okeciu to weryfikacja, czy osoba zglaszajaca sie do odlotu ma prawo przekroczyc granice.
Warszawa wyraznie nie moze zniesc mysli, ze nie kontroluje w 100% kazdej mysli i kazdego oddechu kazdego Polaka zyjacego w znanym nauce wszechswiecie, ze wladza panstwowa w Warszawie moglaby, o zgrozo, nic nie wiedziec o czyims adresie domowym, podrozach czy miejscu pracy. Ogarnieta ta zgroza Polska nielegalnie gromadzi i przetwarza w swoich placowkach zagranicznych dane osobowe niektorych obywateli panstw obcych, zamieszkalych stale poza Polska. Co z tego, ze polskiego pochodzenia?
Zakladaja nam dzis, w 2001 roku, w Konsulatach RP teczki akt osobowych wedle najlepszych esbeckich wzorow PRL z lat siedemdziesiatych. Przed zarzutem nielegalnosci tej procedury w swietle prawa panstw obcych chroni konsulów RP immunitet dyplomatyczny. Przed zarzutem nielegalnosci w swietle prawa polskiego - tajemnica sluzbowa i nieskonczona elastycznosc prawa, jaka przyznaje sobie na wlasny uzytek panstwo.
Przyklaskuje tej szkole myslenia Sejm RP, ktory debatujac projekt ustawy o Karcie Polaka nie widzial nic niestosownego w oficjalnym, ustawowym upowaznieniu konsulatow RP do czynnosci uznawanych w wiekszosci demokratycznych panstw swiata za szpiegostwo. Uczynil to, aprobujac pomysl prowadzenia w Konsulatach RP specjalnych rejestrow, majacych zawierac dane o pogladach politycznych, przynaleznosci do miejscowych partii politycznych i organizacji spolecznych niektorych Amerykanow w USA, czy Kanadyjczykow w Kanadzie. Co Warszawie do tego, kogo darzy sympatia polityczna Australijczyk w Australii? Co z tego, ze polskiego pochodzenia?

Rzeczpospolita idzie w zaparte
Gdy ktos ma czelnosc o takie rzeczy pytac, Rzeczpospolita idzie w zaparte - tak jak ostatnio jej premier. Odpowiada sie natretom tak, jak niedawno konsul RP w Sztokholmie polonijnej prasie w Szwecji: ze nic mu o niczym takim nie wiadomo. W tym wypadku, konsula pytano o losy teczek osobowych obywateli szwedzkich pochodzenia polskiego, niechetnych PRL-owi, ktore to teczki sztokhomska placowka pieczolowicie prowadzila do 1989 roku. Sprawa jest prosta, wystarczyloby zapytac generala Slawomira Petelickiego, w poznych latach 80-tych rezydenta wywiadu PRL w Szwecji, a dzis pogromce terrorystow i pierwszego zolnierza Rzeczypospolitej; ale przeciez nikt w dzisiejszej Polsce takich nietaktownych pytan nie zadaje.
Coraz wyrazniej widac wscieklosc wladz polskich, gdy niezalezni obserwatorzy spoza granic RP nie tylko dostrzegaja ich coraz bardziej autorytarne tendencje w rzadzeniu Polska, ale jeszcze maja czelnosc wytykac je publicznie w kraju. Zamknac im ust nie sposob, bo mieszkaja za granica i sa niezalezni od panstwa. Wtyczki od polskiego Internetu z przyczyn technicznych wyciagnac sie nie da. Wiec pozostaje wscieklosc, jaka lezy u podstaw coraz bardziej niechetnego stosunku Warszawy do Polonii i wznoszeniu coraz wyzszego muru miedzy Polska a Polonia.
Stosunki miedzy Polska a Polonia to stosunki pomiedzy Polska a Kanadyjczykami, Amerykanami, Australijczykami pochodzenia polskiego - nie zas, jak chce Warszawa, "Polakami z obcym paszportem", zbieglymi poddanymi, tolerowanymi z coraz slabiej skrywana niecierpliwoscia i irytacja, widzianymi jako historyczna aberracja i odchylka od normalnosci. Miejsce Polonii w narodzie rzad RP widzi tam, gdzie je wyznaczy, nie tam, gdzie sobie zycza Polonusi.
No coz? Pozyjemy, zobaczymy. Nie pierwszy to polski rzad, ktory uwaza, ze Polacy calego swiata, ich dzieci, wnuki i prawnuki stanowia jego bezsporna wlasnosc, na podstawie mistycznej tajemnicy "polskiej krwi". Podporzadkowanie Polonii dyrektywom z Warszawy to marzenie polskiej administracji panstwowej od lat dwudziestych. Rzad PRL w swoim czasie takze probowal, wydatkujac powazne srodki finanowe na dzialalnosc rozmaitych efemerycznych "towarzystw kulturalnych" i "zwiazkow zgody narodowej" kija z posladkami. Wiele z tak finansowanych organizacji bylo w rzeczywistosci kiepska przykrywka czynnosci propagandowych i wywiadowczych PRL i uleglo rozwiazaniu po jej upadku, gdy raptem wyschlo zrodelko funduszow.
Polska kadra dyplomatyczno-szpiegowska zajmujaca sie "kochana Polonia" w latach 80-tych w duzej czesci nadal pracuje w warszawskim MSZ. Na pewno pamietaja i na zyczenie zwierzchnosci moga opowiedziec, jak niewiele przyszlo PRL-owi w latach 1980-89 z wydanych funduszy operacyjnych. Polacy-pelnoprawni obywatele panstw obcych byli wtedy, i sa dzisiaj, kijem w szprychy zamiaru objecia Polonii kontrola z Warszawy. Potrafia sie odwolac do swoich - zachodnich - rzadow. Sa zbyt twardym orzechem do zgryzienia dla planistow MSZ, nie znajacych za grosz realiow zachodniego zycia politycznego. Stad wscieklosc na ulicy Batorego (dawniej Rakowieckiej) i w Alei Szucha.

Debata z gluchym
No, a w miedzyczasie my bedziemy dalej uprawiac nasza debate z gluchym. My o gwarancjach prawnych posrod codziennego krajowego bezprawia, o opiece konsularnej ze strony krajow zamieszkania, o prawie do podrozowania do Polski na legalnie posiadanych paszportach obcych, o stalinowsko-bizantyjskiej procedurze zrzekania sie obywatelstwa RP, o bezsensie administracyjnego zawlaszczania przez kraj naszych dzieci urodzonych na emigracji.
A oni dalej "w zaparte", ze nic takiego nie ma miejsca, nic sie nie stalo, porozmawiajmy lepiej o szkolkach niedzielnych, Domach Polskich, utrzymaniu kultury przodkow, seansach filmu "Pan Tadeusz", koncertach orkiestry "Malego Wladzia", zespolach piesni i tanca; wybierzmy sie lepiej do opery na "Straszny Dwor", a wieczorem bedzie bankiet, na ktorym bedziemy wszyscy wznosic "kochajmy sie", toast bez przestanku.
My o tym, ze nie ma powodu, bysmy w 11 lat po upadku komunizmu dalej mieli czuc szpony nerwowego orla na gardle; oni na to, ze prawda, ze szpony ostre, ale orzel przeciez w koronie, wiec krzywdy nam nie zrobi, a w ogole to o co chodzi, o co chodzi?
My i oni.
Oni i my.
Chocholi taniec tragikomedii narodowej toczy sie jak zawsze.
Stary Wiarus, Sydney, Australia
staryw@hotmail.com


TST, Vol. 8, Issue No. 22-23/2000

The Summit Times

E-mailSalski@dnai.com


© Copyright 2001 by Andrzej M. Salski