TST, Vol. 8, Issue No. 22-23/2000
- Studiowales w lodzkiej filmowce. Jak ja wspominasz?
- Szczerze? Nie lubilem jej. To byly lata 1985-1989. Wszechobecne byly
echa dawnej komunistycznej szkoly paziow. Musielismy we trzech z moimi
kolegami z roku, Andrzejem Kraszewskim i Robertem Kaczmarkiem, wzajemnie
sie chronic. Tym niemniej spotkalem tam takich mistrzow kina jak Wojciech
Jerzy Has, Jerzy Wojcik czy Andrzej Brzozowski. Poznanie tych ludzi otworzylo
dla mnie jezyk filmu. Kino tamtych lat bylo szansa na kreacje na poziomie
wielkiego dziela literackiego. To byly jednak ostatnie lata filmu autorskiego.
Potem nastapila dominacja bezimiennego kina amerykanskiego i co za tym
idzie odkrycie gleboko autorskich Chinczykow i Wietnamczykow. Kraje europejskie
natomiast dramatycznie sie przescigaly w poszukiwaniu politycznie poprawnych
mniejszosci. Kino fabularne stalo sie komercyjnie konwencjonalne albo zaczelo
sie zajmowac problemami zastepczymi i nieistotnymi. Teraz mam wrazenie,
ze dokumenty ktore przez lata robilem powiedzialy wiecej o mnie i o swiecie
nie moglbym opowiedziec fabulami. Dokument stal sie dla mnie mozliwoscia
wyrazenia tego co jest do powiedzenia.
- Twoje dokumenty sa zupelnie inne od tego co powszechnie jest postrzegane
jako film dokumentalny czesto bliski reportazom czy publicystyce.
- No wlasnie. Mam wrazenie, ze sa one silnie zwiazane z materia samego
przekazu jezyka filmowego. Operuja oczywiscie podstawowa setka, ktora jest
w wielu przypadkach zbanalizowana. Ja jednak staram sie ja zachowac w podstawowym
rytmie dziela, laczac z montazem archiwaliow. Swiat zmontowany ze zlepkow.
Gdybym mial nazwac swoj autorski pomysl na dokument, to powiedzialbym,
ze jest to uruchamianie wyobrazni w celu odtworzenia swiata, zarysowanego
wypowiedziami rozmowcow. Ale wazniejsza dla mnie nawet niz rozmowcy jest
inicjacja obrazowa. To sa wlasciwie opowiesci, ktore wymykaja sie troche
z konwencji dokumentalnej, ale nie sa fabulami.
W wiekszosci sa to filmy biograficzne. Pokazanie biografii w sposob
publicystyczny jest jednak dramatycznie nudne. Dla mnie wiec ci ludzie
sa pewnego rodzaju medium dla opowiadania o swiecie, ktory widze.
- A wybor tych postaci nie jest przypadkowy. Zwykle sa to ludzie heroiczni
i niepokorni.
- Wynioslem z domu bardzo wyraznie okreslona tozsamosc, ktora blednie
mozna nazwac przekonaniami politycznymi. Pochodze z rodziny, ktora jest
ta czescia polskiej inteligencji, ktora zyjac przez lata komunizmu w emigracji
wewnetrznej, budowala wlasne szczescie i godnosc poza strukturami panstwowymi,
ale takze opozycyjnymi. Cenili oczywiscie opozycje, ale zdawali sobie sprawe,
ze jej zwyciestwo nie zalezy tylko od niej samej. Wlasciwie juz od szkoly
filmowej, a moze nawet wczesniejszej, teatralnej, mialem wrazenie, ze tym
co bede robic, bede wystepowal w imieniu tej grupy, ktora reprezentowala
moja rodzina. Wsrod nich bylo wielu niepokornych i heroicznych, szukajacych
wlasnego jezyka i probujacych zabrac glos pomimo oporu wyznaczonych elit,
majacych swoj rodowod w czasach stalinizmu. Tak wiec mialem swiadomosc
kontynuacji i odpowiedzialnosci za prawo glosu tych ludzi, ale przeciez
wobec tej swiadomosci sie buntowalem. Scenariusz mojego pierwszego filmu
fabularnego, ktory zrobilem na czwartym roku studiow oparty byl na faktach,
zyciorysie patologicznego mordercy. Chcialem jednak opowiedziec te historie
w sposob nierealistyczny, podkreslajacy wyobcowanie czlowieka w swiecie.
Dopiero wtedy gdy zorientowalem sie, ze bardzo niewielu filmowcow chce
poruszac tematy tozsamosci narodowej czy komunistycznych zbrodni stalem
sie dokumentalista politycznym. Pewnie dlatego ktos w telewizji nazwal
mnie "czlowiekiem o czarnym podniebieniu". Na samym poczatku, gdzies w
1993 roku, nas mlodych troche sie bano w zwiazku z czym kolaudacje byly
pozornie miekkie i otwarte. Ale szybko to sie zmienilo. Mozna by to nazwac
cenzura, ale lepiej powiedziec, ze przy zatwierdzaniu projektow eliminowano
tematy trudne, glebsze, powazniejsze. Jednoczesnie wplywala do telewizji
coraz wieksza rzeka banalu, taniej rozrywki, hecy - czegos do skonsumowania
dla czarnego luda. Niewiarygodna sila przemilczenia, gdy chodzilo o kierunek
rozwoju duchowego i rozliczenie swiata ktory wlasnie sie skonczyl.
- To kim wlasciwie jestes - dokumentalista czy rezyserem fabularnym?
- Jestem dokumentalista z przypadku. Zeby zrobic film fabularny nalezy
bardzo wiele czasu poswiecic na stworzenie tej mozliwosci, krotko mowiac
ukladow. Kiedy wchodzilem do zawodu nie bylo juz tak tragicznie jak za
komuny. To bylo na krawedzi wolnej Polski w 1989 roku. Oczywiscie funkcjonowaly
ciagle stare uklady, a te nowe tez nie byly najsmaczniejsze. W szkole filmowej
bardzo odzegnywalem sie od dokumentow. Kiedy na trzecim roku mialem egzamin
z dokumentu i zrobilem naprawde kreacyjna etiude "Miasto statystow", "papiez"
polskiego dokumentu Kazimierz Karabasz zatrzasl sie z gniewu, ale obronili
mnie fabularzysci.
- I dlatego pewnie doszlo do realizacji fabularnego filmu "Czarne slonca"...
- Mozliwosc jego realizacji byla nagroda od profesora Hasa i jego zespolu
"Indeks" przy Szkole Filmowej. To oczywiscie byl moj debiut. Bylem wtedy
na tyle odwazny formalnie i artystycznie, ze nie interesowal mnie kontekst
odbioru filmu przez szeroka widownie. Mialem wtedy artystowskie podejscie
do tego co robilem, a po stanie wojennym, triumfie i upadku "Solidarnosci"
czulem, ze ta wojna nie jest do konca moja... I mialem wrazenie, ze to
co jest moja osobista wojna to wylacznie wyraz artystyczny. Wolalem wiec
zamykac sie w swoim swiecie a nie ganiac komuna, co sie w koncu mi przydarzylo.
Mysle, ze gdybym ten film zrobil w ktorymkolwiek kraju zachodnim bylby
uwazany za eksperyment interesujacy i wart popierania. Tu pozostal prawie
niezauwazony.
- Jak doszlo do zalozenia studia "Dr Watkins"?
- To bylo w 1989 roku. Razem z moimi przyjaciolmi ze szkoly Andrzejem
Kraszewskim i Robertem Kaczmarkiem postanowilismy znalezc sposob na zycie.
Ja nie chcialem tej firmy. Uwazalem, ze powinienem bardziej zajac sie sztuka...
- ... a nie jej administrowaniem.
- Tak. Natomiast i Jedrus i Robert mieli poczucie obywatelskie. Uwazali,
ze trzeba robic swoje i stare struktury niszczyc poprzez wprowadzanie nowych.
Moze tak by sie stalo gdyby nie zmarl w 1991 roku pierwszy prezes Watkinsa
- Andrzej Kraszewski. To byl czlowiek o ogromnej wrazliwosci, bardzo zdolny
rezyser, a przy okazji czlowiek nastawiony do swiata lobbystycznie. Mysle,
ze gdyby losy potoczyly sie inaczej mielibysmy szanse umocowac sie w silnym
szeregu nowych firm, aczkolwiek nie jestem tego pewien, bo od 1994 roku
producenci niezalezni, ktorzy byli szansa kinematografii i w ogole kultury,
stali sie wylacznie klepaczami pieniedzy.
- Ale jednak "Watkins" zyskal renome, choc postrzegany byl - ze wzgledu
na podejmowana tematyke - conajmniej niechetnie...
- W koncu i ja zachorowalem na samodzielnosc i niezaleznosc. Przyznaje,
ze tylko dzieki pomyssowi Roberta i Jedrusia - nie osiagajac moze slawy
publicznej - majac wlasna produkcje i ogromne klopoty w pozyskiwaniu pieniedzy,
moglem robic filmy o tematyce i ksztalcie, ktory mnie interesowal. Ale
byly to tylko dokumenty, bo budzet na dokumenty udawalo sie zdobyc bez
ukladow, bez kolegow po linii partyjnej.
- Ale w koncu zrobiles kolejna fabule - "Gnoje"
- No tak, ale tez nie obylo sie bez klopotow. Scenariusz przerabialem
wielokrotnie, a ostateczna wersja dialogow powstala wrecz na planie. W
efekcie powstal film w kontrze do wymowy powiesci. Fabula - oparta na powiesci
Andrzeja Stasiuka "Bialy Kruk" - dotyczy pokolenia urodzonych w roku 1960,
ktore w dramatycznych okolicznosciach, z pewna niechecia osiaga doroslosc.
Nie zainteresowani historia i jej terazniejszym wymiarem - polityka, bohaterowie
filmu zamykaja sie w swoim kregu, bazujac na jedynej szanowanej i uznawanej
przez nich wartosci - przyjazni. Przez 5 lat walczylem o pieniadze na dokonczenie
produkcji i w koncu je wydobylem z Telewizji publicznej. Teraz film jest
gotowy do rozpowszechniania.
- Wrocmy jednak do dokumentow, ktorych zrobiles kilkanascie. Ktory uwazasz
za najlepszy i najwazniejszy?
- To trudne pytanie, bo mam wrazenie, ze wszystkie sa tym samym filmem
zagranym na roznych instrumentach. Chyba nie ma takiego dokumentu. No,
moze "Byl raz dobry swiat". Film o Kelusie jest warsztatowo najdoskonalszy,
najprecyzyjniejszy w skojarzeniowej formie montazu. A najwazniejszy to
chyba "Obywatel Poeta" o Zbigniewie Herbercie.
- Jak dalej potoczyly sie losy "Watkinsa"?
- Wkrotce po zalozeniu firmy pojechalismy we trzech do Rosji. Za wlasne
pieniadze kupilismy kamere 16mm i zrobilismy film "W strone Moskwy". To
byl wyraz naszego przerazenia apokalipsa, ktora tam zastalismy. Pamietalismy
komunizm, stan wojenny, ale to "cos dalej" bylo przerazajacym koncem swiata.
Podczas tego filmu poznalem rosyjskiego anarchiste Petlure, ktory mieszkal
w samym centrum Moskwy z bardzo dziwna grupa schizofrenikow, artystow i
mlodych ludzi, nierzadko uciekinierow z domu. Tam powstal moj film "Biala
rzeka" - obraz o radosnym, prowokacyjnym tancu na trupie komunizmu w Moskwie.
Widocznie kazdy swiat ktory sie wyzwala musi miec swoja biala rzeke, odruch
niekontrolowanej radosci. To byl chyba moj jedyny film czysto dokumentalny
w sensie jezyka filmu, film bez archiwaliow.
Potem zrealizowalem dokument o wybitnym intelektualiscie Konstantym
Jelenskim. To nie byl moj temat i zrobilem go w zastepstwie Andrzeja Kraszewskiego,
ktory wlasnie zmarl. Mial on tez zrobic film o Edycie Stein, ktory ja zrealizowalem
pod tytulem "Wieza Babel". Sadze, ze zmienilem idee Andrzeja. On zapewne
chcial metafizycznie opowiedziec o cudzie nawrocenia i cudzie smierci.
Ja natomiast zrobilem film o Polakach, Niemcach i Zydach w Polsce. Na telewizyjnej
kolaudacji Tomasz Zygadlo powiedzial, ze ten film "mial szanse byc genialnym,
a jest genitalnym". Ocena surowa, choc uwazam, ze ten film nie jest spelniony,
jest ledwie zarysowaniem tematu.
- Ale dopiero pozniej powstaly - moim zdaniem - najwazniejsze Twoje
filmy: "Szpiedzy", "Oszolom", "Tata Kazika"...
- "Szpiedzy - zwiadkowie historii" to film, ktory byl pokazywany nawet
w dokumentalnej czesci festiwalu w Cannes. Opowiada o czterech bardzo roznych
szpiegach. Trzech z nich szpiegami nie bylo, a jeden bezsprzecznie byl.
Interesowala mnie ich relacja z rzeczywistoscia komunizmu, z ktora sie
zmagali. Chronologie losow tych czterech ludzi odwrocilem tzn. opowiedzialem
najpierw o oskarzonym za kontakty z Wolna Europa ostatnim wiezniu PRL-u,
Jozefie Szaniawskim, o ktorym zapomniano i siedzial w wiezieniu jeszcze
za rzadow Mazowieckiego. Drugim bohaterem filmu byl Zdzislaw Najder, skazany
na kare smierci za to, ze byl dyrektorem Wolnej Europy. Dalej opowiedzialem
o prawdziwym amerykanskim szpiegu Jerzym Pawlowskim - szabliscie wszechczasow.
Nie do mnie ani do tego filmu nalezala ocena jego moralnosci, opowiadalem
po prostu o jego losie. A czwartym bohaterem byl tzw. szpieg andersowski,
Tadeusz Pluzanski, profesor filozofii - ktory po pieciu latach pobytu w
obozach koncentracyjnych wspolpracowal z rtm. Pileckim, zostal aresztowany
i skazany na kare smierci, ktora mu potem zamieniono na dozywocie.
Chcialem pokazac w tym filmie, ze po wojnie zerwano ciaglosc historii
Polski, a tym co najlepiej to wyraza to ostatnia scena - zamykanie bram
wiezienia we Wronkach. W Cannes ten film byl czyms egzotycznym na tle "europejskich"
dokumentow o lesbijkach, molestowaniu nieletnich, albo o chilijskiej kobiecie-kacie,
ktora przepraszala narod za morderstwa kobiet w obozach koncentracyjnych.
Te filmy wzbudzaly aplauz. Moj mial po prostu oklaski. Potem oczywiscie
byly bankiety i suto zastawione stoly. To byl dla mnie sen wariata kojarzacy
sie z "Wielkim zarciem" albo "Dyskretnym urokiem burzuazji". Poczulem wtedy
bardzo wyraznie swoja obcosc wobec tego swiata i stwierdzilem, ze nie mam
_adnych kompleksow, ze moje filmy nie sa znane na zachodzie a takze w Polsce.
- I bez kompleksow przystapiles do realizacji filmu, ktory zostal uznany
za jeden z najwybitniejszych dokumentow ,"Taty Kazika".
- Pomysl narodzil sie wiele lat wczesniej w Szwecji, jeszcze podczas
moich studiow. Zarabialem tam po prostu pieniadze. Moj kumpel Janusz Domagala,
podczas jazdy samochodem puscil kasete z nagraniami Staszewskiego. Zwariowalem
na jego punkcie. Po powrocie skontaktowalem sie z zona Staszewskiego i
dowiedzialem sie, ze ich syn jest takze muzykiem, wokalista zespolu "Kult".
I tak sie zaczela przyjazn z Kazikiem i nasza wspolpraca. Kult zrobil muzyke
m.in. do mojej fabuly "Czarne slonca", a dopiero potem powstal film "Tata
Kazika" - film muzyczny, obraz "fruwajacej wyobrazni". "Tata Kazika" mowi
o czlowieku przegrywajacym zycie, uciekajacym w zycie clocharda, ale przed
przegrana broniacym sie godnie ironia i piosenkami. Za rezyserie tego filmu
dostalem nagrode Telewizji Polskiej.
- To jeden z nielicznych Twoich filmow, ktory byl do zaakceptowania
dla wszystkich, nie wadzil nikomu.
- Tak, wszyscy go z przyjemnoscia ogladali i ci czerwoni, co wlasnie
oddali wladze a przejeli kase i ci co nie lubili czerwonych. Generalnie
ten film trafil w srodek. Mowiono mi, ze wspaniale pokazalem ten okres...
Ale ja od poczatku bylem nieufny do tej zadymy wokol filmu. Czuje sie glupio
jak moje filmy wszystkim sie podobaj_.
- Po tak spektakularnym sukcesie wszelkie drzwi powinny sie dla Ciebie
otworzyc.
- Powinny. Jeszcze udalo mi sie jeszcze zdobyc pieniadze z 2 programu
Telewizji na druga czesc tego filmu. Zrobilem ja i zatytulowalem "Staszek".
Oryginalne stare nagrania Staszewskiego sa tlem muzycznym do zmontowanych
przeze mnie fragmentow filmow fabularnych z lat 60. Zauwazylem, ze niespodziewanie
fabula czyli inscenizowana rzeczywistosc jest bardzo ciekawym dokumentem
epoki. Ten film takze pokazano w telewizji i tez sie podobal.
- Szybko jednak wrociles do bardziej kontrowersyjnych tematow.
- Postanowilem zrobic film "Oszolom" o niezyjacym Michale Faltzmanie,
odkrywcy afery FOZZ. Wydawalo mi sie, ze to dobry moment, bo telewizja
rzadzila prawica. Faltzman, dociekliwy ksiegowy zdemaskowal wielka afere
prania pieniedzy przeznaczonych na oddluzenie polskiego dlugu. Afera byla
tak oczywista i namacalna, ze wzbudzila moja niechec do narracyjnej tautologii.
Opowiedzialem wiec te historie jako wstep do realizacji filmu fabularnego.
Aktor Jerzy Swiatlon przygotowujac sie do tej roli rozmawia z wieloma ludzmi,
ktorzy znali Faltzmana. I tu zaciera sie wlasciwie granica miedzy fabula
i dokumentem. Dodatkowo aktor gra w teatrze postac Konrada z "Wyzwolenia"
Wyspianskiego. Kwestie ze "sceny z maskami" zupelnie niewiarygodnie pasowaly
do opowiesci o Faltzmanie. Padaly jak memento.
Ten film zostal przyjety juz znacznie gorzej. Ukazala sie m.in. wzmianka
w "Polityce", ze utrudniam dzialalnosc polityczna Balcerowiczowi, ktory
wlasnie mial zostac szefem Unii Wolnosci. Dzwoniono do mnie do domu z grozbami.
Dramatyczny czas...
- No i zajales sie na jakis czas teatrem telewizji...
- To byl cykl monodramow "Glosna samotnosc", na podstawie pamietnikow
wielkich polskich pisarzy: Bobkowski, Stempowski, Herbert, Stachura, Gombrowicz,
Hlasko, Tyrmand. Bardzo ciekawe przedsiewziecie z wybitnymi aktorami, ale
prawie niezauwazone. Ich emisja zostala calkowicie wyciszona, a w gazetach
ukazala sie wzmianka bez mojego nazwiska - "godz. 23:50, Teatr Telewizji"
i koniec.
- Ale przeciez Telewizje wtedy rzadzila grupa "Pampersow" - ludzi Walendziaka,
czyli teoretycznie ta sama strona barykady.
- Nigdy nie znalazlem z nimi wspolnego jezyka. Uwazali wprawdzie, ze
jestem w ich zastepie, ale ja nigdy nie wstepowalem do zadnego harcerstwa.
To nie byla moja organizacja, bo dosc szybko zrozumialem, ze im nie chodzi
o jasne stawianie spraw. Konflikt szybko narastal. Okazalo sie, ze nie
koniecznie musieli byc czerwoni w telewizji, zebym ja mial klopoty. Niemniej
odchodzac z Programu 1 jego dyrektor podpisal mi zgode na realizacje filmu
o Kelusie. Kelus byl kontynuacja tematu Staszewskiego. Rozmawialem z mnostwem
ludzi, ktorzy opowiadali o tytulowym bohaterze, ale w pewnym momencie ich
opowiesci smiertelnie mnie znudzily. W koncu zostawilem tylko opowiesc
zony Kelusa i powstala historia Polski od urodzin Kelusa...
- Š ale i piekny film o pieknej milosci.
- Tak. Film byl pokazany jeden raz. Po raz kolejny zaczeto mnie wypychac
z Woronicza, a bylo to przeciez jedyne miejsce gdzie moglem realizowac
swoje projekty. Ale nastapil jakis cud. Zatwierdzono mi zlozony jakis rok
wczesniej projekt filmu o Wladimirze Bukovskim. Wczesniej za wlasne pieniadze
zrobilem reportaz o jego pobycie w Polsce w zwiazku z promocja ksiazki
"Proces moskiewski". Film ten sprzedalem telewizji za jakies niewielkie
pieniadze i zostal pokazany jak zwykle o 2 w nocy. Ten reportaz mial tytul
"Rewizor w archiwach Kremla". Kiedy juz o nim zapomnialem i bedac przekonany,
ze nie przebije sie z tym tematem, zadzwoniono do mnie z informacja, ze
w ramach wspolpracy z Telewizja ARTE proponuja mi zrobienie filmu o Bukowskim.
I film powstal, choc mialem klopoty z namowieniem do udzialu w nim samego
Wladimira. Do Warszawy przyjechali jacys ludzie z Francji a po projekcji
po raz pierwszy zobaczylem tak wscieklych facetow. Zobaczylem prawdziwa
bolszewicka cenzure. Zazadali wlasciwie, zeby wszystko zmienic. Kompletnie
wszystko. Nasi redaktorzy okazali sie absolutnymi europejczykami w porownaniu
z tymi Francuzami. Nieporozumienie polegalo na tym, ze oni mysleli, iz
wszyscy w Europie maja Bukowskiego za wariata, lub co najmniej oszoloma.
Chcieli pokazac tego czlowieka jako rybe lezaca na plazy, teskniaca do
morza, ktore jest obok i nie mogaca sie tam dostac. To miala byc nostalgia
Rosjanina za utracona ojczyzna. Tymczasem ja pokazalem czlowieka, ktory
heroicznie walczyl z komunizmem w Rosji, a kiedy znalazl sie w Europie
zrozumial, ze ma do czynienia z kolejnym totalitaryzmem, ale miekkim -
jak to nazywal - huxleyowskim. I o tym byl ten film. Oczywiscie odmowilem
poprawek. Zrobilem tylko drobna, kosmetyczna zmiane, a Telewizja odpisala
do ARTE, ze film poprawiono. Przyjeto go po osmiu miesiacach. Dostalem
pieniadze ale emisja nastapila - jak zwykle - o pierwszej w nocy. Natomiast
nie wiem nic o emisji filmu w ARTE.
- Przygoda z Bukowskim wiaze sie bezposrednio z nastepnym filmem, ktory
wzbudzil ostatnio tyle emocji - "Obywatelem Poeta".
- Gdy Bukowski byl w Polsce, za posrednictwem Tygodnika "Solidarnosc"
zostal zaproszony przez Zbigniewa Herberta. Pojechalem tam razem z Wladimirem,
zeby to spotkanie sfilmowac. Herbert byl jednak w takim stanie, ze z tego
zrezygnowalem i ekipa przez dwie godziny czekala pod domem, podczas gdy
ja bylem tlumaczem obu panow.
Podczas tej rozmowy ujrzalem w Herbercie zupelnie niezwykla postac.
Jego fascynujace opowiesci, przerywane co chwila inhalacjami, zrobily na
mnie ogromne wrazenie. Zaimponowala mi jego niewiarygodna jasnosc umyslu.
Wtedy zapragnalem zrobic o nim film. Tak sie stalo, ze szef Tygodnika "Solidarnosc"
Andrzej Gelberg, byl jednoczesnie szefem Rady Nadzorczej PAI. Poszedlem
do niego z projektem i otrzymalem poparcie. Potem poszedlem do Telewizji,
ktora zdecydowala sie na ryzykowny krok i weszla w koprodukcje. Dalsze
losy filmu sa znane, bo ostatnio wiele o nim mowiono i pisano. 29 stycznia
"Obywatela Poete" pokazano z idiotycznym komentarzem poprzedzajacym projekcje.
To ze w Telewizji publicznej jakis facet mowi, ze film jest do bani, a
oni go pokazuja to jest kuriozalne. Mimo tego wstepu film zostal przyjety
bardzo dobrze i chyba tego sie spodziewalem. Moze myslalem, ze bedzie mniejszy
odzew spoleczny. A jednak do tej pory jest ogromny. Jest prasa, jest internet,
sa listy. Upewnilo mnie to, ze mam wlasna widownie.
- No i ostatni film "Watkinsa" ktory wspolrezyserowalismy "Serce Europy
albo mysz ktora ryknela". Telewizja postanowila Cie ukarac za krnabrnosc
zwiazana z "Obywatelem Poeta" i wycofala sie z obietnicy podpisania umowy.
Zostalismy na lodzie...
- ...a film musielismy skonczyc bo obiecalismy jego projekcje w Hanowerze
podczas EXPO 2000. Pamietasz, ze mimo braku pieniedzy podzielilismy sie
zdjeciami i ty pojechales z ekipa do Anglii i Francji a ja zrobilem trase
po swietych miejscach Solidarnosci w Polsce. Jednoczesnie caly czas toczyla
sie walka o Herberta. Film jednak powstal, a my zostalismy w "Watkinsie"
z pusta kasa. Bo Telewizja zawsze walczyla ze mna na paru frontach, ale
najmniej publiczny i najbardziej dotkliwy byl ten finansowy.
Mam poczucie, ze "Obywatelem Poeta" zakonczylem pewien etap zycia.
Wypowiedzialem sie po raz kolejny i wiem, ze ta wata, ktora otacza swiat
mediow i kultury teraz bardzo dokladnie mnie oblepi i jako producent i
rezyser bede mial teraz stosunkowo nieduzy ruch.
- No, ale mamy dalsze plany produkcyjne i nie damy za wygrana.
- Oczywiscie, ze nie. "Brzoza" to filmowa opowiesc o Stefanie Brzozie
- bardzie stanu wojennego, ktorego piosenki wyrazaja emocje tamtych lat.
"Niebieska partyzantka" - to film dokumentalny o partyzantach przelomu
lat 40. i 50., ostatnich zolnierzach niepodleglej Polski. A takze i twoj
temat, to znaczy dokument o stuleciu jednej z najwazniejszych polskich
instytucji kulturalnych XX wieku, Filharmonii Warszawskiej. Mam tez nadzieje
na realizacje filmu fabularnego - od lat mysle o "Zlym".
- Skad sie wziela Twoja fascynacja ta powiescia Tyrmanda?
- To znowu moje poczucie wiezi z rodzinami, ktore byly wewnetrznymi
emigrantami. Gdy bylem malym chlopcem brat mojej babci, wspanialy Aleksander
Polonski opowiadal mi o "Zlym" jako ksiazce magicznej, kultowej i powiesci
z kluczem. Wytlumaczyl mi, ze jej fabula w zakamuflowany sposob opowiada
o jadrze systemu komunistycznego. Zrozumialem, ze Tyrmand musial ja tak
napisac by ja wydano, ale jednoczesnie pokazal swiat podziemny. Dal do
zrozumienia, ze pod spodem jest ktos, kto tym wszystkim kreci, a ci u gory
o tym wiedza. Zafascynowalo mnie glownie to czego w ksiazce nie ma, ale
jest wyczuwalne - niewiarygodna bliskosc elementu przestepczego i ideologicznego.
Ta opowiesc dziadka gleboko zapamietalem. Cudowna tandeta, cudowny kicz,
a zarazem ksiazka bardzo madra i magiczna.
- Ta fascynacja sprawila, ze w koncu zdobyles prawa do ekranizacji i
napisales scenariusz. Czy jest to wierna adaptacja prozy Tyrmanda?
- No nie. Musialem ja uwspolczesnic, bo dzis wyszlaby z tego farsa.
U mnie, na przyklad, nie ma slynnej spoldzielni "Woreczek". Sadze, ze Tyrmand
gdyby pisal te powiesc dzisiaj umiescilby bandytow po prostu w Komitecie
Wojewodzkim, a nie w spoldzielni "Woreczek". To taka zataczajaca kolo historia
od braci Molojcow i Nowotki az do Pershinga. W moim "Zlym" jest szansa
opowiedzenia o pierwszym pocalunku bandytyzmu z polityka, z komunizmem.
Poza tym moj "Zly" to nie Zorro czy Batman, ale czlowiek z jakas wlasna
psychologia inna niz motywowany troche socrealistycznie bohater Tyrmanda.
Piszac scenariusz nie zagladalem do ksiazki, ktora znam prawie na pamiec.
Powstala wiec improwizacja, ktora jest wspolczesna adaptacja.
- A jak jest z prawami do adaptacji?
- W 1995 roku kupilem prawa do "Zlego". To byly dla mnie gigantyczne
pieniadze, za ktore wlasciwie moglem kupic mieszkanie, a przynajmniej duza
jego czeesc. Jednak w czasie gdy mialem prawa nie udalo mi sie zorganizowac
budzetu na film. Moj blad polegal na tym, ze chcialem jednoczesnie dwoch
rzeczy: zrobic "Zlego", czyli wyosokobudzetowy, komercyjny film i jednoczesnie
realizowac moje kontrowersyjne dokumenty. Po filmie "Oszolom" trudno sie
jednak dziwic, ze nikt nie chcial mi pomoc w zdobyciu pieniedzy na "Zlego".
Teraz znowu probuje sie dogadac z ludzmi, ktorzy te prawa maja i dalej
szukam pieniedzy. Mysle, ze jestem jednym z niewielu rezyserow, ktory zrobilby
ten film zachowujac dwa podstawowe elementy: tak bardzo pozadana obecnie
komercyjnosc i fabularna istote szukania wolnosci w czasach komunistycznych.
- Czy jestes zmeczony nieustanna walka o sprawy oczywiste? Czy masz
poczucie kleski, albo zmarnowanych lat?
- Nie, absolutnie nie. Jestem przekonany, ze tych ponad dziesieciu
lat nie zmarnowalem. Zawsze mowilem to co chcialem, nie dalem sie skrepowac
ani wymaganiami telewizji ani modami, a po drugie caly czas zylem jezykiem
filmu. Mam wrazenie, ze ten jezyk byl zawsze bogaty i zywy. Pomogl mi wiele
powiedziec o swiecie ktory widze i z ktorym nie moge sie pogodzic, a co
za tym idzie wspomagac moja prywatna, artystyczna wojne.
Warszawa, 23 lutego 2001
-------------------------------------------------------------------------------------
Jerzy Zalewski, ur. 1960 w Warszawie, rezyser filmowy, scenarzysta.
Prezes Studia Filmowego "Dr
Watkins".
Tadeusz Deszkiewicz, ur. 1952 we Wroclawiu, dziennikarz-publicysta, scenarzysta.